Śledzie to jeden z ulubionych rybnych przysmaków na polskich stołach. Najczęściej zajadamy się nimi przy okazji świąt oraz uroczystości rodzinnych – zwłaszcza tych suto zakrapianych alkoholem (zgodnie z prześmiewczą teorią, że „rybka lubi pływać”). Warto przy tym wiedzieć, że produkty sprzedawane w sklepach pod hasłem „a’la matias” nie mają wiele wspólnego z prawdziwymi matiasami, czyli wyjątkowo pożądaną postacią śledzi. W naszym poradniku wyjaśniamy, na czym polega różnica.
Popularne matiasy to nic innego, jak bardzo młode śledzie. Są to ryby, które nie brały jeszcze udziału w procesie tarła. Ma to istotny wpływ na ich walory smakowe, ale również skład. Prawdziwe matiasy są bardzo tłuste – tłuszcz stanowi nawet 20% objętości rybiego mięsa. Są również o wiele mniej słone, dlatego nie wymagają odsalania przed spożyciem, choć z drugiej strony szybciej się psują (dlatego matiasy je się krótko po złowieniu).
Matias, czyli młody śledź, to wielki przysmak. Nic więc dziwnego, że producenci ryb i produktów rybnych bezwzględnie to wykorzystują i sprytnie wprowadzają konsumentów w błąd. Warto zapamiętać: ryba „a’la matias” nie jest wcale matiasem, ale dojrzałym śledziem przyrządzonym w taki sposób, aby smakiem przypominał młodą postać przedstawiciela tego gatunku. Producenci stosują chociażby różnego rodzaju przyprawy, sosy i inne dodatki, które mają zapewnić nam odpowiednie doznania smakowe.
W Polsce niestety nie jest to takie proste, choć należymy do największych producentów śledzi w Europie. Ten paradoks wynika z faktu, iż okres poławiania matiasów przypada na maj oraz czerwiec, tymczasem Polacy najchętniej sięgają po śledzia jesienią i zimą.
Zupełnie inaczej wygląda to w takich krajach, jak Holandia czy Norwegia, a także Niemcy. Tam matiasy są poławiane w okresie przed rozpoczęciem tarła i serwowane na świeżo w restauracjach czy po zamrożeniu oferowane w sklepach. Chcąc zjeść takiego świeżutkiego matiasa warto się więc wybrać wiosną do wspomnianych krajów, bo w Polsce znalezienie takiego rarytasu nie jest wcale łatwe.