Jeśli od pewnego czasu rozglądasz się za nowym mieszkaniem, to na pewno jesteś przerażony tempem wzrostu cen – zarówno na rynku pierwotnym, jak i wtórnym. I choć wiele wskazuje na to, że możemy mieć do czynienia z bańką, to nikt jest w stanie określić momentu jej pęknięcia. Są również symptomy mogące wskazywać na to, że taniej – przynajmniej na razie – nie będzie. Te najważniejsze omawiamy w naszym poradniku.
Wzrost cen nieruchomości nie jest wcale spowodowany popytem ze strony osób szukających mieszkania dla siebie. Nakręcają go przede wszystkim inwestorzy indywidualni i instytucjonalni, którzy z braku lepszych alternatyw lokują pieniądze właśnie na tym rynku. Dziś większość osób mających jakieś oszczędności rozważa właśnie zakup np. mieszkania na wynajem, chcąc w ten sposób chronić swój kapitał przed rosnącą inflacją.
I na ten problem zwracają już uwagę firmy deweloperskie, którym coraz trudniej przychodzi wynajdywanie atrakcyjnych gruntów pod budowę mieszkań. Co gorsza, ceny ziemi również szaleją, co bezpośrednio przekłada się na wzrost cen gotowych nieruchomości. Tego problemu nie da się szybko rozwiązać, dlatego raczej można przychylać się do tezy, że czekają nas dalsze szaleństwa cenowe na rynku mieszkaniowym.
Wynika to przede wszystkim z braku gruntów, ale też niedoboru rąk do pracy. Deweloperom coraz trudniej jest pozyskiwać podwykonawców, dlatego tempo budowy nowych budynków mieszkalnych wyraźnie w ostatnim czasie spada. Mamy więc do czynienia z sytuacją, w której inwestorzy kupują gotowe mieszkania na pniu, nawet ich nie oglądając i nie negocjując cen, obawiając się deflacji na rynku nieruchomości.
Znalezienie prawdziwej okazji jest dziś niezwykle trudne. Nie tylko dlatego, że ceny szaleją, ale też z uwagi na silną konkurencję ze strony inwestorów indywidualnych, którzy skrupulatnie penetrują rynek w poszukiwaniu świetnych nieruchomości za okazyjną cenę. W ślad za popytem nie idzie podaż, co w naturalny sposób napędza wzrost wartości mieszkań.